Europa stoi dziś na rozdrożu. Jedna z dwóch możliwych opcji oznacza zdecydowane działania, jasną strategię i bezpieczny kontynent. Druga – zwłokę, brak kierunku i ryzyko tego, że już niedługo przyjdzie się nam zmierzyć z silniejszą, pewniejszą siebie Rosją na znacznie gorszych warunkach.
Wojna w Ukrainie trwa już czwarty rok. To, co miało być trzydniową inwazją, przerodziło się w wyniszczający konflikt na wyczerpanie. Ukraińska odporność jest niezwykła: obrońcy zatrzymali rosyjskie natarcie, odzyskali część utraconych terytoriów i obronili stolicę wbrew przewidywaniom ekspertów i polityków z zewnątrz. Ale sam heroizm nie wystarczy, by odnieść zwycięstwo. Potrzebna jest wizja, strategia i zasoby, które sprawią, że wygrana stanie się nie tylko możliwa, lecz nieunikniona.
Wydaje się jednak, że postawa Europy w chwili obecnej nie jest wystarczająca, biorąc pod uwagę skalę wyzwań. Z jednej strony mamy głęboki sceptycyzm wobec bezpośrednich rozmów z Kremlem, który już nieraz udowodnił, że nie dotrzymuje słowa i łamie wszystkie podpisane traktaty. Z drugiej – brak zdecydowanych działań mających na celu wzmocnienie zaangażowania wojskowego, aby doprowadzić konflikt do końca. Europa deklaruje solidarność, ale zatrzymuje się na półśrodkach: przekazuje z opóźnieniem pakiety wsparcia, dostarcza broń w rozdrobnionych partiach, toczy wielomiesięczne debaty – podczas gdy ukraińscy żołnierze zmuszeni są oszczędzać amunicję. Paradoks jest aż nazbyt oczywisty: Europa powtarza, że Rosja nie może wygrać, a jednocześnie nie jest w stanie zdefiniować, czym miałoby być zwycięstwo Ukrainy, co sama jest gotowa zrobić, by je zapewnić, ani jakie ryzyko jest gotowa podjąć.
To wahanie ma dalekosiężne konsekwencje. W oczach Waszyngtonu podważa wiarygodność Europy. W świecie, zwłaszcza na Globalnym Południu, coraz częściej widać przesunięcia w głosowaniach w ONZ. Coraz więcej państw wstrzymuje się lub głosuje przeciw rezolucjom potępiającym rosyjską agresję. Nie dlatego, że rosyjskie argumenty są przekonujące – „uzasadnione obawy bezpieczeństwa” nie przykryją imperialnej napaści – lecz dlatego, że europejskie przesłanie jest niejednoznaczne i niejasne. Brakuje wspólnej strategii, ale także opowieści: dlaczego powinniśmy tę wojnę wygrać, dlaczego wspieranie Ukrainy nie jest tylko strategicznym czy moralnym obowiązkiem Europy, ale leży u podstaw tego, czym Europa będzie za kilka lat i w jakim kierunku pójdzie. Bez jasnej narracji i planu końcowego coraz łatwiej rozmywa się granica między agresorem a ofiarą. A czas nie działa na korzyść Europy.
Bo czas to broń, którą Rosja opanowała do perfekcji. Od wieków wykorzystuje zamrożone konflikty w swoim sąsiedztwie: oddaje teren, by zyskać miesiące lub lata, przyjmuje ciosy i czeka, aż przeciwnik się zmęczy. Od odwrotu Napoleona w 1812 roku, przez długą wojnę z Niemcami, po „normalizację” po Krymie w 2014 roku – strategia Moskwy zawsze opierała się na przeczekaniu i podtrzymywaniu niestabilności. W Ukrainie nie odnosi pełnego zwycięstwa, ale też nie ponosi klęski – a taki „zamrożony” rezultat może być dla Kremla równie korzystny jak triumf na froncie.
Ukraina tego czasu nie ma. Każdy miesiąc wojny to kolejne zburzone miasta, nowa fala uchodźców, coraz większe obciążenie gospodarki, wyczerpani żołnierze. Państwo funkcjonuje w dużej mierze dzięki wsparciu z zewnątrz. Liczba ludności gwałtownie maleje. Największe zagrożenie nie polega na możliwym nagłym załamaniu frontu, lecz na powolnym wyczerpywaniu się sił i środków, aż zabraknie woli, by walczyć dalej. Rosja może grać na przeczekanie – Ukraina nie. Dlatego Europa nie może pozwolić sobie na zwłokę. Każdy miesiąc opóźnień w decyzjach to czas, który wzmacnia Moskwę, a osłabia Kijów. Im dłużej europejskie stolice – i sama Bruksela – będą zwlekać, tym wyższy rachunek przyjdzie zapłacić: pieniędzmi, kapitałem politycznym i ludzkim życiem.
Rozszerzenie jako narzędzie zwycięstwa
Jeśli Europa chce wygrać tę wojnę, zanim rozpocznie się następna, musi przyjąć do wiadomości, że sama pomoc militarna nie wystarczy. Ukraina powinna zostać trwale zakotwiczona w projekcie europejskim i to bez dalszej zwłoki. Najsilniejszą bronią Unii nie są czołgi ani rakiety, lecz obietnica integracji. Rozszerzenie oznacza najwyższy poziom strategicznego zobowiązania i wysyła jasny sygnał zarówno sojusznikom, jak i przeciwnikom: przyszłość kandydata znajduje się w europejskiej rodzinie. Dla Ukraińców to zobowiązanie jest równie istotne jak artyleria. Odrzuca rosyjską narrację o „szarej strefie”, daje pewność, że ofiara nie idzie na marne, a także odbiera Kremlowi nadzieję, że Europa z czasem straci determinację.
Problem polega na tym, że obecny proces akcesyjny został zaprojektowany z myślą o czasie pokoju. Kryteria kopenhaskie z 1993 roku zakładają stabilne otoczenie, w którym kandydaci stopniowo dostosowują się do norm unijnych. Ukraina nie dysponuje takim komfortem. Reformuje państwo pod ostrzałem, prowadząc walkę o przetrwanie, która jest równocześnie walką o bezpieczeństwo całego kontynentu. Wymaganie pełnej zgodności z kryteriami pokoju okazuje się nie tylko nierealne, ale również strategicznie zgubne. W praktyce oznacza przyznanie Rosji prawa weta, ponieważ utrzymując okupację części terytoriów, Moskwa może blokować proces akcesyjny w nieskończoność.
Historia pokazuje, że możliwe są wyjątki. Cypr przystąpił do Unii w 2004 roku mimo nierozstrzygniętego sporu terytorialnego. Zdecydowało rozstrzygnięcie polityczne: Cypr należy do Europy. Identyczna logika powinna zostać zastosowana wobec Ukrainy. Proces akcesyjny trzeba dostosować do warunków wojny, koncentrując się najpierw na instytucjach i bezpieczeństwie, a równocześnie wprowadzając gwarancje, że żadna przyszła ekipa w Brukseli nie cofnie podjętej decyzji.
Przyspieszenie akcesji Ukrainy nie jest symbolicznym gestem, lecz realnym ciosem w rosyjskie cele wojenne. Putin rozpoczął inwazję, aby zatrzymać kurs Kijowa na Zachód. Natychmiastowe przyspieszenie tego kursu to najbardziej dotkliwa odpowiedź strategiczna, jaką Europa może dać.
Iluzja oszczędności przez zwłokę
Część europejskich polityków twierdzi, że zwiększenie wsparcia teraz jest zbyt kosztowne albo że mogłoby „sprowokować” Rosję. To nie tylko naiwność, lecz także skrajnie niebezpieczne złudzenie, dowód całkowitego braku zrozumienia współczesnego świata i lekcji historii. Zwlekanie nie obniża kosztów, lecz je potęguje. Jeśli Moskwa odniesie sukces – poprzez pełny podbój albo zamienienie Ukrainy w niestabilną „szarą strefę” – konsekwencje nie zatrzymają się na Dnieprze.
Zwycięska Rosja stanie u bram Europy, wzmocniona militarnie, zahartowana sankcjami i gotowa testować determinację NATO. W pierwszej kolejności zagrożone będą Mołdawia i Gruzja, a także państwa bałtyckie, które same należą do Unii. W cieniu pozostaje również Azja Środkowa – region, który ma szansę wyrwać się z postsowieckiej spuścizny, ale potrzebuje jasnej wizji i realnego wsparcia ze strony Europy. Jeśli Unia zignoruje ten obszar, odda go w ręce Moskwy, która coraz śmielej umacnia tam swoje wpływy polityczne i gospodarcze. Skutkiem może być zarówno nowa fala migracji w kierunku Europy, jak i dalsza destabilizacja na jej granicach.
Upadek Ukrainy oznaczałby falę uchodźców większą niż wszystko, z czym Europa mierzyła się w ostatnich dekadach. Rynki energii ponownie pogrążyłyby się w kryzysie. Skrajne ruchy polityczne, już dziś żerujące na strachu i niepewności, zyskałyby nową siłę. Jedność Europy, fundament jej wiarygodności na świecie, zostałaby poważnie nadwątlona.
Strategia Kremla opiera się na przekonaniu, że jedność Zachodu to iluzja. Rosja zakłada, że wybory przyniosą mniej zaangażowanych przywódców, że zmęczenie gospodarcze osłabi determinację, a sojusznicy z czasem wrócą do „normalnych” relacji z Moskwą. Każdy miesiąc wahania utwierdza ją w tym przekonaniu i działa na korzyść Putina.
Dlatego odpowiedź Europy musi być szybka i nieodwracalna. Kluczowym krokiem powinno być przejęcie zamrożonych rosyjskich aktywów państwowych – ponad 300 miliardów dolarów rezerw banku centralnego – i przeznaczenie ich na obronę oraz odbudowę Ukrainy. Taki ruch nie tylko uderzyłby w strategię Kremla, lecz także zmieniłby debatę wewnętrzną. Zamiast prosić podatników o bezterminowe wyrzeczenia, przywódcy mogliby pokazać, że to Rosja płaci za zniszczenia, które sama spowodowała.
Stawką nie są rachuby ekonomiczne, lecz przyszłość całych pokoleń. Zwlekanie oznacza otwieranie drzwi do samozagłady Europy. Historia uczy, że polityka ustępstw wobec dyktatorów i agresywnych reżimów nigdy nie przyniosła ani zwycięstwa, ani stabilności. Monachium w 1938 roku otworzyło drogę do II wojny światowej. Uległość wobec Japonii po zajęciu Mandżurii czy bezczynność wobec Włoch Mussoliniego podczas agresji na Etiopię tylko wzmocniły apetyt agresorów. Podobnie próby „normalizacji” relacji z Moskwą po inwazji na Gruzję w 2008 roku i po aneksji Krymu w 2014 roku nie przyniosły pokoju, lecz stworzyły warunki do jeszcze większej eskalacji. Także poza Europą Zachód latami tolerował rozwój programu nuklearnego Korei Północnej czy agresywną politykę Iranu na Bliskim Wschodzie, łudząc się, że ustępstwa przyniosą deeskalację. W efekcie zagrożenie tylko wzrosło. Każdy taki kompromis kończył się drożej i boleśniej.
Jeśli jednak Europa pomoże Ukrainie zwyciężyć i przyspieszy jej integrację z instytucjami zachodnimi, pokaże światu, że jest czymś więcej niż wspólnotą gospodarczą. Udowodni, że w obronie własnych wartości potrafi działać zdecydowanie. Zbuduje fundament silniejszych i bardziej zrównoważonych relacji transatlantyckich, w których Europa nie będzie już jedynie młodszym partnerem, lecz samodzielnym aktorem strategicznym.
Wojna w Ukrainie będzie miała zwycięzcę. Pytanie tylko, czy Europa znajdzie się po właściwej stronie, czy zapłaci cenę własnej bierności. Okno na zdecydowane działania zamyka się szybko. Każdy miesiąc bez spójnej strategii to czas, w którym Rosja się dostosowuje, Ukraina krwawi, a koszt bezpieczeństwa rośnie. Jeśli Europa zdecyduje się działać teraz – militarnie, gospodarczo i politycznie, poprzez natychmiastową integrację Ukrainy z Unią i instytucjami Zachodu – uniknie znacznie wyższej ceny, którą w przeciwnym razie zapłaci później, walcząc z Rosją na własnym terytorium i w warunkach nieporównanie trudniejszych.