Polska stała się członkiem Unii Europejskiej 1 maja 2004 roku. Kilka miesięcy później zmarł jeden z najważniejszych polskich poetów, laureat Nagrody Nobla z literatury, nazywany często świadkiem dwudziestego wieku i jego sumieniem: Czesław Miłosz. Był pisarzem łączącym w sobie pamięć o porządku Europy Wschodniej przed wielkimi katastrofami i zmianami, o dzieciństwie spędzonym wśród skoligaconych ze sobą ziemiańskich rodów, które tak wspaniale opisał w „Rodzinnej Europie”. ze świadectwem burzliwych konsekwencji Pierwszej i Drugiej Wojny Światowej, sowieckiej rewolucji, terroru stalinizmu i hitleryzmu.

«Trouble in Paradise» © PROLOG +1

I choć początkowo uznał przychodzący wraz z Armią Czerwoną do Polski komunizm za konieczność dziejową, już wkrótce zdecydował się na ryzykowną ucieczkę i emigrację, by ratować sumienie i być może życie. O swoich doświadczeniach z mechanizmem sowieckiego systemu napisał przenikliwie w tłumaczonym na wiele języków „Zniewolonym Umyśle”, Kiedy stał się wygnańcem, został objęty wieloletnim zakazu druku w kraju. Po dziesiątkach lat emigracji zdecydował się wrócić do Polski, w 1993 roku zamieszkał w Krakowie, w wolnej już wówczas Polsce. Miłosz zawsze miał lewicowe poglądy, był przeciwnikiem nacjonalizmu i ksenofobii, podkreślał z dumą swoje wieloetniczne, wschodnioeuropejskie pochodzenie i równocześnie przywiązanie do języka polskiego i powinności wobec polskiej kultury. Zmarł w wieku 93 lat. Odprowadzałem wraz z innymi jego trumnę w Krakowie w sierpniu 2004 roku. Ogromny orszak pogrzebowy przeszedł przez miasto, żegnały go poruszone tłumy. Goście z zagranicy, którzy przyjechali wtedy do Krakowa przecierali ze zdumienia oczy: „Czy to chowają króla?” 

Goście z zagranicy, którzy przyjechali wtedy do Krakowa przecierali ze zdumienia oczy: „Czy to chowają króla?”

Tomasz Różycki

Jeden z przyjaciół tak zaczął mowę pożegnalną; „Żegnamy cię, książę poetów”.Było coś symbolicznego w tym, że po stuleciu sztormów, w momencie, kiedy jego statek „Rodzinna Europa” wracała do portu zjednoczonej Europy, odchodzi poeta, którego głos był sumieniem dla wielu. Wraz z jego odejściem i faktem przyłączenia sporej części „Środkowej Europy” do Unii Europejskiej, samo pojęcie „Europy Środka” wymagało rewizji. „Dobiegła końca cudowna i pełna trudów intelektualna odyseja – jedna z najbardziej imponujących wędrówek naszych czasów – jaką było życie i twórczość Czesława Miłosza…” – pisał po śmierci Miłosza Adam Zagajewski. Było to pożegnanie całej epoki i przywitanie nowej.

Czesław Miłosz, po tym, co przeżył, nie miał idealistycznego spojrzenia na Polskę i Polaków, w wielu swoich pismach zdekonstruował mit romantyczny, ukazujący Polskę jako niewinna ofiarę i zbawiciela narodów. Wiedział z doświadczenia, że w życiu zbiorowym Polaków, tak, jak w przypadku innych społeczności, okresy szlachetności i heroizmu sąsiadują z czasami podłości i małostkowości, że obok siebie mieszkają tu osoby zadziwiająco wielkoduszne i banalnie okrutne – ba, że często ta sama osoba może być w odpowiednich warunkach niegodna i wielkoduszna jednocześnie. Miłosz wielokrotnie potępiał ksenofobiczne strony polskiego katolicyzm, filar  nacjonalizmu. Zapewnie wiedział, że Polska w Unii Europejskiej, nawet jeśli już uporała się ze zmorą komunizmu, prędzej czy później będzie musiała stawić czoła innym upiorom. Tak się też stało. tak się dzieje i dziś. 

«Trouble in Paradise» © PROLOG +1

Czy można pytać poetę o zbiorowość? Co takiego wejście do Unii dało Polakom, Polsce? Społeczność jest bytem zbyt wielkim, niemal abstrakcyjnym, a dodatkowo  ochocze używanie słowa „my” przez liryka, niemal zawsze, jak nas uczy historia, jest podejrzane. Zbyt często zwiastowało fałsz, fałszywy ton, uzurpację. 

To, co się zdarzyło w Polsce za mojego życia, mogę nazwać cudem, choć zdaję sobie sprawę, jak słowo to jest nadużywane w tej części Europy. Od czasu obalenia totalitarnego reżimu komunistycznego w 1989 roku mój kraj przeszedł długą drogę. Wszedł w skład Unii Europejskiej w 2004 roku. Europa zjednoczona była marzeniem pokoleń, pragnących żyć we wspólnocie demokracji i pokoju, co się przecież po raz pierwszy w historii kontynentu europejskiego udawało do niedawna na tak długo. Zgoda, kilkanaście (dla krajów zachodnich, kilkadziesiąt lat) to niewiele z perspektywy historii naszego kontynentu, ale to oznacza życie i zdrowie kilku pokoleń. Każde pokolenie, wyrosłe w tej części Europy w wolności i pokoju, to skarb. Wielkie dzięki za to. Obaliliśmy reżim, żyjemy w demokracji, w zgodzie i współpracy z naszymi sąsiadami, co jest przecież cudem. Jest to bardzo kruchy cud, wiemy o tym. Wystarczy, że sama demokracja zadziała znów źle, jak to kilka razy już się w tej samej Europie zdarzyło i wybrana zostanie frakcja szaleńców, którzy w imię tej lub innej sprawiedliwości, używając populistycznych haseł, podpalą świat, a przede wszystkim zgotują koszmar swoim własnym współobywatelom. Szowinizm, pogarda, nienawiść nie zostały przecież wygnane stąd na zawsze – wręcz przeciwnie, zawsze tu były, wciąż są i czekają na okazję. Ofiarami zawsze są słabsi: mniejszości, kobiety, dzieci, inni. Ale na razie – być może jeszcze tylko przez kilka chwil – cud trwa, granice zostały otwarte i możemy swobodnie podróżować do miejsc niezwykłych i legendarnych. Uczyć się i rozwijać. 

To, co się zdarzyło w Polsce za mojego życia, mogę nazwać cudem.

Tomasz Różycki

Od momentu wejścia do Unii, w Polsce wyrosło nowe pokolenie, które uważa się za obywateli Zachodu. Nie odczuwają już kompleksów wobec Europy. Nie chcę już emigrować za praca i lepszym życiem, tu jest im z jakichś powodów, lepiej i bezpieczniej, ciekawiej, tu jest energia, której według nich brakuje w Cardiff, Bordeaux, Utrechcie, Stuttgarcie czy w Genewie. Zdawałoby się więc, że wieki upośledzenia ustępują. Wielu uważa, że przystąpienie Polski do Unii był to akt oficjalnego i sprawiedliwego powrotu do kręgu zachodniej cywilizacji. W połączeniu z inwestycjami w infrastrukturę, transport, polepszenia warunków życia, w rozwój edukacji i możliwości wykorzystania na funduszy dla ochrony przyrody, pozwolił także na wzmocnienie instytucji i organizacji pozarządowych, na zaktywizowanie społeczeństwa obywatelskiego, na komfort życia w wolności słowa, dał gwarancję, że krucha, dopiero odzyskana polska demokracja nie zostanie zaraz porwana przez populistów – unijne instytucje będą stały na straży praworządności, a groźna opuszczenia elitarnego klubu państw stabilnych i zasobnych powstrzyma społeczeństwo od wyboru szowinisty na prezydenta czy Prezesa Rady Ministrów.

«Trouble in Paradise» © PROLOG +1

Jednak już po wejściu do Unii zdarzyło się to, co prawdopodobnie w Polsce i w innych krajach dawnego bloku wschodniego stać się musiało: powrót do przeszłości, reakcja na zbyt gwałtowną zmianę, na postęp – regresja. Sprzyjał temu dramatyczny moment w historii, czyli katastrofa samolotu prezydenckiego w Smoleńsku. Na szczęście ta sama demokracja, która wpędziła nas w kłopoty, uratowała nas w kolejnych wyborach – przeważył rozsądek. Czy gdybyśmy nie byli w Unii Europejskiej, nasze losy potoczyłyby się inaczej? Część polskich elit i polskiego społeczeństwa nauczyła się być w zjednoczonej Europie, nauczyła się trudnej sztuki kompromisu i dialogu. Część europejskich elit i społeczeństw nauczyła się Polski. To już bardzo wiele, jest szansa, żeby na podstawie wspólnych doświadczeń wytworzyć szczepionkę wspomagającą układ obronny organizmu europejskiego przed ksenofobicznym wirusem, bo jak widać, dzisiaj cała Europa staje przed podobnym zagrożeniem.

Miłosz, opisując po latach decyzję o swojej emigracji porównywał się do bohatera „Nieznośnej lekkości bytu” Milana Kundery, innego emigranta, autora słynnego eseju „Zachód porwany czyli tragedia Europy środkowej.”, w którym starał się przekonać, że Europa Środkowa, kraje takie jak Węgry, Polska, Austria, Czechy były zawsze częścią prawdziwej, zachodniej Europy, tak jak i Niemcy, Francja czy Holandia, ale zostały porwane przez Rosję, reprezentującą obcą i niedemokratyczną, zacierającą wszelkie różnice i bogactwo póżnowordności bezbarwną twarz Wschodu. To dzięki niemu znany już w niemieckiej myśli geopolitycznej termin Mitteleuropa przekształcił się w „Europę Środka”, ideę realizującą się w zasadzie: maksimum różnorodności na minimum przestrzeni. Szczególnym wyrazicielem geniuszu tej części Europy byli w mniemaniu Kundery jej żydowscy mieszkańcy. Literatura, nauka, sztuka tych rejonów świata zawdzięczała właśnie im swoją wyjątkowość. 

Stroniący do uogólnień Georg Steiner w jednym ze swoich słynnych felietonów pisywanych dla New Yorkera dodawał, że to właśnie Żydzi z Europy środkowej nadali cywilizacji zachodniej nowe imiona i skierowali ją na nowe tory przez wiele kolejnych pokoleń. „(…)XX wiek, w którym przyszło nam żyć tu, na Zachodzie, jest w istocie austro-węgierskim produktem eksportowym.” Według Steinera  wciąż posługujemy się mapą narysowana przez Freuda, Wittgensteina, Musila, Mahlera, Schonberga i Bartoka, Adolfa Loosa, Karla Krausa, Ernesta Macha i Karla Poppera. Zauważa jednak przy okazji, że oprócz twórczego fermentu obszar ten wytworzył i jego przeciwieństwo – mordercze zarazki: najgorszy antysemityzm i hitleryzm pochodziły wszak z Europy środkowej… 

„Była to, jak mówią fizycy, „implozja”. natężenie wzajemnie sprzecznych sił w gwałtownie kurczącej się przestrzeni. (…) Jest więc jakaś fatalna logika i katastroficzność w fakcie, że zarówno ideologia Hitlera, jak i w znacznym stopniu sama doktryna nazistowska, wyrosły na gruncie austriackim (historycy dopatrzyli się źródeł pojęcia Judenrein, „wolny od Żydów”, w regulaminie członkostwa austriackiego klubu rowerowego z przełomu XIX i XX wieku). To w Wiedniu młody Hitler przygotowywał swą zmyślną truciznę.”1 

«Trouble in Paradise» © PROLOG +1

Dodajmy jeszcze, że mógł tam spotkać się w kafejce z najlepszym szachistą ówczesnego Wiednia (1913 rok), Lwem Bronsteinem, znanym później jako Lew Trocki, czy z młodym, pracującym nad swoimi nowymi ideami Josifem Dżugaszwili. szerzej znanym jako Stalin.

Dyskusja, która rozpętała się po opublikowaniu eseju Kundery w latach osiemdziesiątych XX wieku, objęła także Miłosza. W pewnych aspektach popierał Kunderę, ale zdecydowanie przenosił geograficzny punkt ciężkości bardziej na Wschód. Europejskie wartości panowały na terytorium „Rodzinnej Europy” Miłosza, a ta obejmowała przecież także i Litwę, i całe terytorium dawnej Rzeczpospolitej, czyli Białoruś i Ukrainę, słowem „kraje na wschód od Niemiec”, „Między Niemcami, a Rosją”, tam, gdzie odczuwa się  – czy to w architekturze, czy to w liturgii lub kulturze wpływy śródziemnomorskie; tam, gdzie jednostki nie stają się liczbami w statystykach, jak to miało miejsce w sowieckiej Rosji, leżącej już poza „mapą” Europy Miłosza. Czy porwana przez Rosję Zachód, czyli „Europa Środka” wróciła do Europy w 2004 roku? Przypomnijmy, że do Unii włączono wówczas Polskę, Litwę, Łotwę, Estonię, Węgry, Czechy, Słowację, Słowenię, (ale także Maltę i nawet Cypr!). Zdawałoby się więc, że tak, „Europa Środka” – w geografii Milana Kundery – wróciła do Europy, ale czy wróciła Europa Czesława Miłosza?.  

Zdawałoby się więc, że tak, „Europa Środka” – w geografii Milana Kundery – wróciła do Europy, ale czy wróciła Europa Czesława Miłosza?.  

Tomasz Różycki

Esej Kundery zaczynał się od opisania dramatycznego apelu radia budapesztańskiego z 1956 roku, w momencie inwazji sowieckiej na Węgry. Mówiono tam, że Węgrzy właśnie umierają za Europę. 

„We wrześniu 1956 roku dyrektor węgierskiej agencji prasowej, kilka minut przedtem zanim artyleria ostrzelała jego biuro, wysłał w świat rozpaczliwy teleks o rozpoczętej tego dnia ofensywie rosyjskiej na Budapeszt. Depesza kończyła się słowami: „Zginiemy za Węgry i Europę”. 

Co miało znaczyć to zdanie? Zapewne miało znaczyć, że rosyjskie czołgi zagrażają Węgrom, a z nimi całej Europie. Ale w jakim sensie Europa była zagrożona? Czy rosyjskie czołgi gotowe były przekroczyć granice Węgier i ruszyć na Zachód? Nie. Dyrektor węgierskiej agencji prasowej chciał powiedzieć, że Europa jest zagrożona właśnie na Węgrzech.”2.

«Trouble in Paradise» © PROLOG +1

Przypomniało mi się to zdanie w 2013 roku, kiedy w Kijowie rozpoczęły się wydarzenia znane jako Euromajdan, i potem, kiedy nastąpiła rosyjska inwazja na Ukrainę. Kto dziś umiera za Europę? Europa jest zagrożona przez rosyjskie czołgi w Ukrainie właśnie – w Chersoniu, Kijowie, w Charkowie, w Zaporożu, w Mariupolu. Oznacza to, że tam też, a może szczególnie tam jest dziś Europa. Nie możemy o tym zapomnieć i nie możemy pozwolić, aby ktoś ja (znów) porwał. Musimy być solidarni, jeśli chcemy także być europejczykami, to nasze wartości, musimy okazać się ich godni i przyjść z pomocą tym, którzy za nie teraz oddają życie. Idee, dla których zjednoczono sporą część Europy, są zagrożone. W Europie trwa wojna, największy od czasów drugiej wojny światowej konflikt.

Kto dziś umiera za Europę? Europa jest zagrożona przez rosyjskie czołgi w Ukrainie właśnie – w Chersoniu, Kijowie, w Charkowie, w Zaporożu, w Mariupolu. Oznacza to, że tam też, a może szczególnie tam jest dziś Europa.

Tomasz Różycki

Słynne zdanie Paula Valery, sformułowane tuż po szoku pierwszej wojny światowej w tekście „La Crise de l’esprit” („My, cywilizacje, wiemy już teraz, że jesteśmy śmiertelne”) świadczy nie tylko o przenikliwości godnej proroka (najstraszniejsze bowiem miało się dopiero w Europie zacząć), gorzkim poczuciu upadku i schyłku pewnej wspólnoty, opartej o budowanej od stuleci kulturze i na wspólnie wyznawanych wartościach, nie tylko o zrozumieniu tego, że sama cywilizacja degeneruje tak długo, aż któregoś dnia nadchodzą barbarzyńcy, wywołani przez nią z jakichś stepów, pustyń, przedmieść, piwnic czy kosmicznych pustkowi i będący jej czystą konsekwencją, dopełnieniem i celem, ale także o tym, że cywilizacja żyje, dopóki żyje jej duch. Słowa o kryzysie Europy powracają w momentach szczególnych, na co zwrócił uwagę Jacques Derrida w swojej mowie z 1991 roku zatytułowanej. „Inny kurs. Pamiętanie, odpowiadanie, zobowiązanie.” i zmuszają do refleksji nad czymś już dokonanym, nad przebytą drogą i kierunkiem tej drogi, tak jakby Europa odzyskiwała samoświadomość i właśnie w momentach wielkich decyzji potencjalnie zmieniających jej tożsamość. 

„Wszyscy mówią o kryzysie Europy jako o kryzysie ducha, w momencie gdy zaczynają się kształtować granice, kontury, eidos, krańce, kresy i granice (fins et confins), skończoność (finitude) Europy, to znaczy w momencie, gdy kapitał nieskończoności i uniwersalności, którego zasoby znajdują się w idiomie tych granic, okazuje się naruszony lub zagrożony”.3

Mówiąc „my”, wyraża także swoja odpowiedzialność za wspólnotę – bo tak właśnie postrzega Europę i europejskość. Dla Derridy pytanie o nową stolicę Europy jest niezwykle ważne. Nowe wyzwania i prawdopodobne przesunięcie granic Wspólnoty Europejskiej będzie wymagało przewartościowania słowa stolica i nie kojarzenia jej już z żadną metropolią ani miastem, których kryzys wyraźnie dostrzega Derrida, a raczej z siecią komunikacyjną, kanałem działania środków opinii publicznej, mediów i informacji, które przejęłyby rolę stolicy, nadając kierunek i stanowiąc centrum myśli. Derrida uważa, że cechą zasadniczą owego centralnego kanału informacyjnego byłoby pielęgnowanie krytycyzmu i wolnej wypowiedzi, powołując jako przykład szeroko rozwiniętą w tamtym czasie telefonię. Ten kanał informacji był z założenia demokratyczny: 

„Wierzę, że system totalitarny nie może skutecznie walczyć z wewnętrzną siecią telefoniczną, gdy jej gęstość przekracza pewien próg, a ona sama nie daje się już kontrolować. ( …) Telefon staje się więc dla totalitaryzmu niewidzialną prefiguracją i nieuchronną zapowiedzią jego własnej ruiny”.

«Trouble in Paradise» © PROLOG +1

A przecież – dodajmy – czymże jest moc pluralizmu powszechnej telefonii wobec mocy pluralizmu dzisiejszego powszechnego internetu? Czyżby Derrida się przeliczył? Od tamtego czasu minęło niewiele, a dziś tłumy na ulicach miast posługują się non stop smartfonami i pluralistycznymi kanałami informacyjnymi, które, owszem, czasem pomagają strzec prawdy informacji, ale przecież także potęgują chaos i dezorientację. Zjawiska fake newsów, postprawdy i deep-fake’ów, teorie spiskowe i najróżniejsze manipulacje rozszerzają się jak wirus w świecie cyfrowym, najszybciej zaś uczącymi się posługiwania fałszywą informacją są szarlatani i dyktatorzy. Poparzmy na front obecnej wojny: obie strony nie rozstają się ze smartfonami. Najeźdźcy i broniący się codziennie sprawdzają newsy w telefonie. I jedni i drudzy zamieszczają każdego dnia setki „naocznych” świadectw – ba, mogą do siebie zadzwonić i porozmawiać, co nadal nie przeszkadza wierzyć agresorom w propagandę dyktatora. Zdaje się, że jest coś, co tkwi w człowieku głębiej, że pokłady zła (tak jak i pokłady dobra) są głębiej, uniwersalne i niezależne od wynalazków. 

Czy nie miał racji Paul Valery twierdząc, że największym kapitałem Europy są sami Europejczycy, ich duch i „ich ciała”?

Tomasz Różycki

Przesłanie przemowy Derridy jednak jest pozytywne: zawiera się w propagowaniu otwarcia i możliwości zmiany. Przywództwo Europy powinno być wciąż odczuwalne w awangardzie myśli i pamięci o swym kapitale duchowym. I o ile awangarda myśli powinna być rozumiana jako przekraczanie siebie, zdolność do transgresji, o tyle zawsze można zadać pytanie: co to właściwie takiego ów kapitał duchowy? Czy nie miał racji Paul Valery twierdząc, że największym kapitałem Europy są sami Europejczycy, ich duch i „ich ciała”? Czy te pytania mają sens, należałoby zapytać protestujących w zimę 2013/2014 na kijowskim Majdanie Niezależności, w trakcie wydarzeń nazwanych Euromajdanem, Ukraińców: młodzież, przyjezdnych, miejscowych, kobiety, mężczyzn. Pomimo potężnego mrozu, szturmów milicji, nagonki propagandowej, porwań i tortur, przetrwali oblężenie trwające dwa miesiące. W jeden z tych dni ponad sto osób zostało zastrzelone prze służby milicyjne. Protestowali przeciwko decyzji poprzedniego prorosyjskiego prezydenta, który odmówił podpisania stowarzyszenia Ukrainy z Unią Europejską, przesuwając ją na powrót w strefę wpływów rosyjskich. Należałoby zapytać tych osób, w imię czego giną od kul snajperów. Niemal wszyscy – od najprostszych robotników i emerytów po poetów, stojących na barykadach, odpowiedzieli wtedy to samo: chodzi o ludzką godność. Europa kojarzyła im się z poszanowaniem ludzkiej godności, czymś czego od dawna nie zaznali we własnym kraju i czego nie spodziewali się zaznać pozostając dłużej w post-sowieckim, a potem rosyjskim świecie. Euromajdan zwyciężył dzięki swej determinacji. Prezydent uciekł jak szczur z pogrążonego w chaosie i zrujnowanego kraju, przeprowadzono nowe demokratyczne wybory i ustalono nowy rząd. W chwilę później rozwścieczona Rosja zajęła na Krym, a potem interweniowała zbrojnie w Donbasie. Wojna trwa do dziś, setki tysięcy ludzi zginęły, miliony stały się uchodźcami. Pozostać w tej sytuacji obojętnym, zawieść taki kredyt zaufania, zrezygnować z solidarności oznaczałoby dla Wspólnoty Europejskiej zrujnowanie na zawsze swojej legendy i autorytetu w Europie Wschodniej, oznaczałoby, ze wartości, na których polega są kłamstwem. 

Moi rodzice także byli uchodźcami, wychowali się w rodzinach, które musiały opuścić swój dom we Lwowie na skutek Drugiej Wony Światowej. W 1945 roku zostali deportowani pociągiem, przez Przemyśl, na odebrany Niemcom Śląsk, do Opola.

«Trouble in Paradise» © PROLOG +1

W 2022 roku, kiedy Rosja zaczęła pełnoskatową inwazję na Ukrainę, także jeździłem pociągiem pełnym uchodźców na trasie Przemyśl-Berlin. Pracowałem jako visiting professor na Uniwersytecie Humboldtów w stolicy Niemiec. Kiedy wsiadałem do wagonu w Opolu, pociąg był pełen kobiet i dzieci ewakuowanych z płonących miast Ukrainy. Jechali z tego samego kierunku, niemal z tych samych miejsc, z których niegdyś wieziono moją rodzinę: starsze kobiety, przelęknione, opowiadały o tym, co się wydarzyło głosem, który dobrze pamiętam, głosem mojej babci Zosi, która kilkadziesiąt lat temu odbyła podobną podróż. Moja babcia miała bardzo podobny do nich akcent, używała takich samych zwrotów. Starsze panie w pociągu opowiadały głosem Zosi o potwornościach wojny, tak, jak wcześniej opowiadała mi ona o drugiej wojnie światowej: o ludziach pomordowanych bez żadnej przyczyny, o gwałtach, torturach i śmierci dzieci. O przerażeniu, głodzie i bezdusznych oprawcach. Uchodźcy mieli ze sobą jakieś tobołki, przypadkowo zabrane rzeczy, wyniesione z gruzów ocalone przedmioty, śmierdzące spalenizną ubrania. Widziałem w ich oczach strach i smutek, widziałem determinację i złość. Jechały staruszki o pomarszczonych jak zwiędnięte jabłko twarzach, matki przytulające dzieci, płaczące, a czasem rozbrykane dziewczynki i chłopcy, zdezorientowane podlotki, usiłujące złapać coś w internecie, sąsiadki i sprzątaczki, śpiewaczki, fryzjerki, kucharki i sekretarki, studentki i menadżerki, bizneswomen i księgowe, nauczycielki i pianistki. Obok nich oszołomione, przestraszone grupy czarnoskórych studentów z bombardowanych akademików uczelni w Charkowie, wielkie grupy Romów, dla których zaczynał się kolejny eksodus w poszukiwaniu nowego miejsca postoju, kilku starszych panów z widocznymi niesprawnościami. Psy, koty, króliki, świnki morskie. Bardzo dużo psów. 

Mieszkali u nas cztery miesiące, a ja w tym czasie starałem się regularnie przyjeżdżać z Berlina do domu, ale kiedy wsiadałem do powrotnego pociągu w Berlinie, jadącego w stronę Ukrainy, było najgorzej.

Tomasz Różycki

Starałem się pomagać, rozmawiać, przenosić bagaże, kierować do punktów informacji, czasem przewozić w bezpieczne miejsce, ratować przed złodziejami, a czasem po prosty tłumaczyć najzwyklejsze dla mnie – mieszkańca Unii – sprawy, dla nich nowe. Moja żona zaprosiła do naszego mieszkania matkę uciekającą z synem z bombardowanego Kijowa, gdzie spędzili w piwnicy pod bombami pierwszy tydzień, potem jechali do Polski leżąc na podłodze ostrzeliwanego przez rosyjskie samoloty zaciemnionego pociągu. 

Mieszkali u nas cztery miesiące, a ja w tym czasie starałem się regularnie przyjeżdżać z Berlina do domu, ale kiedy wsiadałem do powrotnego pociągu w Berlinie, jadącego w stronę Ukrainy, było najgorzej. 

Zapewne wiecie, że w pierwszych miesiącach wojny w 2022 roku ruch na tej trasie odbywał się w obie strony: z Ukrainy wyjeżdżały kobiety i dzieci lub młodzież w bezpieczniejsze miejsca, do Polski lub dalej na Zachód, mężczyżni mieli zakaz opuszczania kraju. Natomiast w drugą stronę, z całej Zachodniej Europy wracali na Ukrainę mężczyźni po to, aby zaciągnąć się do armii i walczyć. Ukraińcy, którzy wcześniej wyjechali na Zachód za pracą i dziesiątkami tysięcy migrowali w poszukiwaniu źródeł utrzymania, teraz wracali tysiącami. Jechałem z nimi w kilku takich pociągach na Wschód. Nie było tam niemal nikogo innego: wagony pełne milczących ludzi o ponurym spojrzeniu. Po tym, jak ulokowali swoje rodziny w bezpieczniejszych miejscach w Polsce, teraz jechali, żeby wziąć udział w  obronie kraju. Zapewne widzieliście wszyscy krążące w mediach filmiki z Rosjanami mobilizowanymi gdzieś w głębi Rosji, którzy jechali na front, w większości kompletnie pijani, wysypując się z autobusów czy wagonów w miejscach postoju, żeby przetaczać się w błocie albo urządzać pijackie bójki. W pociągu z Ukraińcami było zupełnie inaczej: jechali w skupieniu, nie widziałem pijanych. Jechali niewesoło, choć zagadnięci, nieraz odpowiadali z uśmiechem i starali się żartować. Patrzyłem na nich z podziwem. Przeważnie mieli bardzo spracowane dłonie. Wykonywali takie prace zarobkowe, na jakie im pozwalano, większość miała inne wykształcenie, niektórzy z nich byli robotnikami czy rolnikami, inni po humanistycznych szkołach. Ci, którzy mieli rodziny, ulokowali je w bezpiecznych miejscach, a sami wracali do Ukrainy. Wiedzieli, że mogą już nie wrócić. Jechałem z nimi pięć, niekiedy siedem godzin, pociąg się spóźniał. Nasze rozmowy były krótkie, Nigdy nie zapomnę tych paru podróży pociągiem i kilku uścisków dłoni.

«Trouble in Paradise» © PROLOG +1

Mit o porwaniu Europy ma swoją drugą, niezwykle ważną część: historię jej braci, którzy wyruszają, aby odnaleźć siostrę – Fojniks (od niego nazwa  Fenicjan), Kiliks (od niego Cylicja), Tazos (wyspa Tassos), Fineus (dotarł w okolice Bosforu) i Kadmos, ten, który założył miasto Teby w Grecji. Oni zakładają kolonie w Europie i Afryce, oni przywożą tam pismo. Mit o porwaniu Europy jest mitem o poszukiwaniu Europy i stwarzaniu jej. To w miastach założonych przez braci Europy rodzi się Europa, jaką znamy. Transfer religii, kultury, a w szczególności zwłaszcza transfer pisma staje się momentem narodzin Europy. 

Mit o porwaniu Europy jest mitem o poszukiwaniu Europy i stwarzaniu jej. To w miastach założonych przez braci Europy rodzi się Europa, jaką znamy.

Tomasz Różycki

Teraz, kiedy to piszę, Ukraina wciąż jeszcze nie jest częścią Unii Europejskiej, choć od 2013 roku Ukraińcy codziennie oddają życie, żeby tak się mogło stać. Dlaczego? Zbyt wielka odległość kulturowa? Nieprzygotowanie legislacyjne? Korupcja? Jednym z głównych przeszkód jest trwająca wojna, część terytorium jest okupowana, status terytorialny jest niejasny. 1 maja 2004 roku, wraz z Polską przyjęto w szeregi Unii Europejskiej także Cypr, wyspę leżącą u wybrzeża Azji, częściowo okupowana przez siły tureckich separatystów, o niepewnym status terytorialnym. Część Cypru do dziś jest wyłączona spod legislacji unijnej. W momencie przyjęcia do Unii, gospodarka opierała się w dużym stopniu na zagranicznym kapitale, zakładającym fikcyjne przedsiębiorstwa na wyspie, aby uciec od podatków u siebie. Procederem tym zajmowali się zwłaszcza rosyjscy oligarchowie, do dziś związani z Cyprem – co sprawiało, że spośród przyjętych do Unii krajów właśnie Cypr, obok Słowenii, był najbogatszy. Wiadomo, Cypr na zawsze wpisuje się w śródziemnomorskie dziedzictwo kulturalne – to tam ponoć z morza wyszła Afrodyta. Zamieszkiwany jest przez ludzi wyznających europejskie wartości. Nie, nie mam nic przeciwko Cyprowi w Europie, ale skoro tak, to dlaczego nie Lwów, czy Odessa? O sześćdziesiąt kilometrów na wschód od polskiej granicy (taka sama odległość dzieli polską granicę na zachodzie od Berlina), samym w centrum Europy znajduje się Lwów, który od założenia był ważnym średniowiecznym miastem kupieckim wchodzącym do europejskiej sieci handlowej, zamieszkiwanym przez wieki przez Ukraińców, którzy założyli miasto jako stolicę swojego królestwa, przez Polaków, Żydów, Ormian, Karaimów, Włochów i Greków, przez wielką kolonię mieszczan niemieckich, którzy stali się lwowiakami w kolejnych pokoleniach. Po czasach rozkwitu w renesansie w granicach Rzeczpospolitej i po jej rozbiorach przez ościenne mocarstwa, Lwów stał się stolicą Galicji, prowincji cesarstwa Autro-Węgier. Zawsze byłi jednym z centrów kultury europejskiej i jest nim do dziś, pomimo tego, że kilku dyktatorów bardzo tego nie chciało. Mieszkał tam Sacher-Masoch, Zbigniew Herbert, Stanisław Ulam, Rudolf Weigl, a także – jeśli skupić się na żydowskim geniuszu – Debora Vogel, Stanisław Lem, Szolem Alejchem i Hugo Steinhaus, tam mieszkają i pracują Jurij Winniczuk, Marianna Kijanowska, Hałyna Kruk. Oto Europa, gdzie ludzie pragną wolności, demokracji i pokoju, w walce o godność i prawa jednostki potrafią oddać swoje życie, stając solidarnie wraz z innymi w szeregu przeciw despotyzmowi i pogardzie wobec człowieka. Przykład Lwowa można rozszerzyć z łatwością na Odessę, Kijów czy Charków, miasta o wyjątkowym dla Europy charakterze. Ukraina była od wieków krajem miłującym swobodę. Wystarczy, że przypomnimy sobie opisane po raz pierwszy po francusku w XVII stuleciu ustrój Siczy Zaporoskiej i autonomię Kozaków ukraińskich przez pracujących dla Rzeczpospolitej inżynierów i kartografów królewskich: Guillaume Le Vasseur de Beauplan i Ericha Lassota von Steblau (Description de l’Ukraine), a natychmiast zrozumiemy, że kijowski Euromajdan był niemal żywcem przeniesioną w czasie kozacką radą, gdzie wspólnie podejmowano decyzje. Nie dziwi fakt, że Rosja i Ukraina to w zasadzie przeciwieństwa ustrojowe i duchowe: samodzierżawie kontra samorządność, odwieczny konflikt pomiędzy wolą i despotyzmem cara a zbuntowanymi, wolnymi ludźmi, wybierającymi raczej samorządną anarchię lub śmierć niż życie w państwie policyjnym.   

Ukraina była od wieków krajem miłującym swobodę.

Tomasz Różycki

Wojna jest potworna, ale ma zadziwiającą przypadłość ujawniania tego, co pozostałoby bez niej zapewne w ukryciu. Naocznie pokazuje, jak bezdennie człowiek potrafi być podły i okrutny wobec innych i równocześnie odsłania olbrzymie pokłady dobroci, bezinteresowności, bohaterstwa, poświęcenia, współczucia  Przywitanie i przyjęcie dwóch milionów uchodźców z Ukrainy w Polsce to jedno z najwspanialszych doświadczeń w moim życiu. Polacy gościli ich w swoich domach, dzielili się z nimi swoimi ubraniami i robili to w odruchu serca, zanim i niezależnie od tego, czy zareagowało polskie państwo. Pomoc dla walczącej Ukrainy wciąż z Polski płynie, moi przyjaciele jeżdżą do Ukrainy, wożąc wszelką pomoc, zbieramy fundusze. Kupujemy drony, bandaże, generatory prądu, termowizory. Mój przyjaciel, poeta Jacek Podsiadło regularnie prywatnym samochodem przewozi jedzenie, ubrania, zabawki dla dzieci, sprzęt dla wojska i karmę dla psów i kotów. Bo zwierzęta też cierpią w czasie wojny.

[image 11]  

Ale nie wszyscy pomagają, wiem, że rośnie partia ludzi nastawionych niechętnie i wrogo, zmęczonych i podatnych na rosyjską propagandę  Dobro, budowane przez dziesięciolecia, może być zniszczone w kilka dni przez ludzi małego serca, małego ducha, czasem po prostu podłych, pełnych nienawiści, lub tylko wystraszonych i obawiających się obcych lub zmian. Dziś znów Europa jest porywana, gwałcona, ale broni się. Są tacy bracia i siostry, którzy pomagają, są tacy, którzy protestują i wspierają. Są tacy, którzy tylkom obserwują, albo nawet odwracają się. Największym wyzwaniem przed Europa jest teraz stawienie czoła Rosji i przyjęcie Ukrainy do Unii Europejskiej. Będzie to wydarzenie bez precedensu, krok, który przemieni charakter zjednoczonej Europy. Ukraina to jeden z największych krajów na kontynencie, z ogromnym potencjałem gospodarczym – jest światowa potęgą rolniczą, „spichlerzem świata” – Europa musi się na to przygotować, jej rolnictwo całkowicie się przeorganizuje na skutek takiego ruchu. Ale jest to jedyny możliwy krok – już wiemy, że bez przyjęcia Ukrainy Europa nie przetrwa, nie będzie w stanie przeciwstawić się potężniejącej i coraz bardziej agresywnej Rosji, zwłaszcza, jeśli ta wchłonie Ukrainę. 

Już wiemy, że bez przyjęcia Ukrainy Europa nie przetrwa, nie będzie w stanie przeciwstawić się potężniejącej i coraz bardziej agresywnej Rosji, zwłaszcza, jeśli ta wchłonie Ukrainę. 

Tomasz Różycki

Jest coś, co przesądza o przyszłości Europy – pomyślcie o tysiącach ludzi prześladowanych, torturowanych, gwałconych i więzionych na terytoriach czasowo przez Rosję okupowanych. Pomyślmy o makabrycznych salach tortur, o zbiorowych mogiłach odnajdywanych w wyzwolonych przez Ukraińców miejscowościach. Pomyślmy o dzieciach zabijanych przez rosyjskie rakiety uderzające w szpitale, o losie głodzonych i torturowanych jeńców. O ludziach zabijanych na ulicach tylko dlatego, że są Ukraińcami, słowem, pomyślmy o skandalu moralnym, na który przyzwala Europa, nie reagując w sposób adekwatny. Takie moralne zaniechanie ma druzgocące konsekwencje dla więzi wspólnotowych, poczucia bezpieczeństwa i wiarygodności, a wartości, które wyznajemy, ulegają erozji, stają się kłamstwem. Przywoływany wcześniej George Steiner w felietonie „De Profundis” z 4 września 1978 pisze o tym w ten sposób:

„Za każdym razem, kiedy człowiek jest chłostany, głodzony czy pozbawiony godności, w tkaninie życia tworzy się swoiste rozdarcie. Depersonizacja ludzkiego poniżenia, ukrycie indywidualnej męki pod anonimowymi kategoriami analizy statystycznej, teorią historyczną czy modelami socjologicznymi, stanowi dodatkowa nikczemność.”.4

W czasie niemieckiej okupacji w Warszawie powstały wiersze, które sprawiły, że Czesław Miłosz na stale zajął miejsce w polskiej literaturze: „Campo dei Fiori” oraz „Biedny chrześcijanin patrzy na Getto”. W których „biedni chrześcijanie” są niemymi świadkami zagłady dokonywanej przez Niemców na swoich żydowskich sąsiadach. Niektórzy próbują pomagać, inni są bezsilni, inni obojętni – jeszcze inni odczuwają satysfakcję. Te wiersze, przejmujące grozą, pozostały moralnym wyrzutem sumienia, głosem, który na zawsze pozostanie z nami, przestrogą, aby „nie policzono nas wśród pomocników śmierci”. Po latach, w czasie wojny w byłej Jugosławii Miłosz do tych przestróg miał dodać przejmujący wiersz „Sarajewo”, tym razem zwracając się bezpośrednio do Europy, jako do świadka wydarzeń.

Europa potrafi się obronić, ale dopóki Zachód nie uzna Rosji za wroga, dopóty będzie ona kawałek po kawałku pożerana przez niedźwiedzia.

Tomasz Różycki

Plan na najbliższy czas to zwycięskie zakończenie wojny i rozszerzenie Wspólnoty Europejskiej na wschód. W tej chwili zbyt dobrze widać kompromitację dotychczasowej zachodnioeuropejskiej (zwłaszcza niemieckiej) polityki wobec Rosji. Do tej pory pacyfizm i „pragmatyzm polityczny” doprowadziły do zamrożenia konfliktu od 2014 roku, aby agresywnego niedźwiedzia udobruchać kawałkami cudzego terytorium, kontraktami gospodarczymi i politycznym kumoterstwem. Ale warunek, na którym opiera się europejska wspólnota – strefa wolnego handlu, praworządności, wolnej wypowiedzi i przemieszczania się, negocjacje pokojowych rozwiązań dla wspólnej możliwie największej korzyści – nie jest dla Rosji interesujący, rosyjskie państwo oparte jest na innych filarach. Nikt już chyba już nie wierzy w rosyjskie gwarancje, Rosja nie podziela bowiem europejskich wartości. Wymuszenie na Ukrainie zrzeczenia się własnego terytorium stanowiłoby przyznanie się przez Zachód do klęski i słabości. To typowa rosyjska pułapka – w praktyce oznaczałaby kilkuletni rozejm, w trakcie którego Rosja prowadziłaby nadal operacje hybrydowe, przygotowując się do decydującego ataku. Zwłaszcza teraz, kiedy zagrożenie amerykańskim izolacjonizmem jest tak silne, nie należy w tę pułapkę wchodzić. Europa potrafi się obronić, ale dopóki Zachód nie uzna Rosji za wroga, dopóty będzie ona kawałek po kawałku pożerana przez niedźwiedzia. Wojnę wciąż jeszcze można wygrać i zakończyć w kilka miesięcy – wystarczy odpowiednio uzbroić Ukrainę, a recepta na pokój to pokonanie Rosji na polu walki. 

«Trouble in Paradise» © PROLOG +1

We Lwowie i w Odessie ludzie starają się chronić zabytki przed rosyjskimi rakietami, Ukraina nie ma wystarczającej obrony przeciwlotniczej, na próżno prosi o jej wzmocnienie swoich europejskich i amerykańskich partnerów, każdy rosyjski atak to kolejne ofiary wśród bezbronnych cywili i zniszczenia bezcennych zabytków. Mieszkańcy zawijają pomniki i statuy w miękką otulinę, w podwójne warstwy wełny mineralnej, pokrywają je płaszczem z ognioodpornego materiału. Okładają je workami piasku, budują osłony z drewna i stali, a najcenniejsze skarby zdejmują ze ścian galerii, z wież, krzyży i cokołów, wynoszą z kaplic i muzeów,  pakują, zabezpieczają i ukrywają w schronach. I kiedy naddźwiękowe rakiety uderzą, zanim zawyje syrena, niekiedy udaje się ocalić przedmioty i kamienie. Zamiast strzaskanych pomników do szpitala trafiają okaleczeni ludzie, zamiast oderwanych kamiennych rąk bogini na ulicy leży oderwana ręka człowieka, zamiast odłamków marmuru odłamki kości, zamiast alabastrowej świetlistości – ciemna krew.

Przypisy
  1. G.Steiner, „Wien, Wien, Nur Du Allein” w The New Yorker z dnia 25 czerwca 1979.
  2. Milan Kundera, Zachód porwany albo tragedia Europy środkowej, „Zeszyty Literackie”, 1984, nr 5
  3. Jacques Derrida, „L’Autre cap”, Les Editions de Minuit 1991, polskie wydanie: Inny kurs, Wydawnictwo Naukowe PWN SA
  4. George Steiner, „De Profundis”, The New Yorker, 4 września 1978.